środa, 13 listopada 2013

Caibarién i Remedios

Wstajemy wcześnie i jeszcze zanim jesteśmy gotowi, przyjeżdża taksówkarz. Chyba nie może doczekać się naszej wycieczki. Prosto spod hostelu zabiera nas do Caibarién, ale nie do centrum, tylko na plażę za miastem. To dlatego, że jego znajomy wybudował tam niedawno hostel i restaurację dla turystów. My mamy jeszcze jeden nocleg zarezerwowany w Santa Clara, więc nie możemy skorzystać z jego oferty, ale i tak zostajemy oprowadzeni po pokojach (z widokiem na morze). Zamawiamy tam jednak śniadanie i pijemy kawę (ja czarną, a Adam kubańską, czyli pół na pół z rumem). Podczas naszego śniadania niestety zaczyna padać deszcz i potem pogoda jest zmienna przez cały dzień.
Z plaży idziemy brzegiem morza, a potem uliczkami w stronę centrum, ale znowu zaczyna się ulewa i postanawiamy przeczekać ją pod drzewem. Spod niego zabiera nas sympatyczna pani z parasolem. Prowadzi nas najpierw na zadaszoną werandę swojego domu, a potem zaprasza do środka. Rozmawiamy trochę po hiszpańsku, wymieniamy się adresami i – kiedy już ulewa przechodzi – ruszamy w dalszą drogę. Po chwili zaczepiają nas panowie i proponują udział w loterii. Trzeba wybrać numerek i zapłacić, ale po dłuższej rozmowie okazuje się, że po wyniki należy się zgłosić w to samo miejsce za kilka godzin. Wiemy, że będziemy już wtedy zupełnie gdzie indziej, więc z udziału w grze musimy zrezygnować.

nadmorski deptak w Caibarién
Całą drogę zaczepiają nas miejscowi – jesteśmy dla nich chyba większą atrakcją, niż oni dla nas :)
W centrum idziemy do muzeum miejskiego, ale spędzamy tam bardzo mało czasu – nie interesują nas stare zdjęcia i meble. Jedynym ciekawym elementem wystawy jest dla nas widok z balkonu. Uciekamy więc, żeby wypić kawę w Café Literaria i pochodzić po uliczkach. Przemierzamy wszystkie wzdłuż i wszerz, trochę gadamy z ludźmi, zatrzymujemy się na kanapkę z gujawą i sok z tego samego owocu, a potem wracamy na główny plac, żeby tam spotkać naszego taksówkarza i jechać do Remedios.

El Polaco albo "Piec na kółkach"
Remedios podoba nam się od razu, kiedy tylko wjeżdżamy na główny plac, poza którym – jak się później okazuje – nie ma tam nic ciekawego. Za to na placu są dwa kościoły, co jest podobno wyjątkowe, jeśli chodzi o Kubę. 
Udaje nam się zwiedzić wnętrze tylko jednego z nich – Św. Jana Chrzciciela. Oprowadza nas po nim bardzo sympatyczna, wolno i wyraźnie mówiąca po hiszpańsku przewodniczka. Kiedy dowiaduje się, że jesteśmy z Polski, zaczyna opowiadać o swoim spotkaniu z Janem Pawłem II i o tym, jaki wpływ na Kubę miała jego wizyta.
kościół św. Jana Chrzciciela w Remedios
Z kościoła idziemy się jeszcze trochę rozejrzeć. Szukamy muzeum Parrandas, ale nie udaje nam się go znaleźć. Jedziemy więc taksówką do Santa Clary – znowu do mauzoleum Che, żeby zrobić zdjęcia pomnika o zachodzie słońca, a potem spacerkiem do El Alby – znowu na ryż z warzywami.

mauzoleum Che, Santa Clara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz