Dzień zaczyna się
bardzo dobrze i oryginalnie, bo śniadaniem, na które zamiast jajek dostajemy
awokado :) Potem jedziemy turystycznym autobusem na Playa Ancon. Spędzamy tam
trzy godziny, pływając w przezroczystej wodzie Morza Karaibskiego i opalając
się.
Udaje nam się wypatrzyć skradającego się po piasku kraba, a w barze przy plaży konsumujemy kokosa w towarzystwie miłego Wietnamczyko-Polako-Amerykanina. Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie, kiedy mężczyzna o zdecydowanie azjatyckiej urodzie, siedzący przy sąsiednim stoliku, zaczyna do nas mówić po polsku. Jak się po chwili okazuje, pochodzi z Wietnamu, ale przez 15 lat mieszkał w Polsce, potem przeprowadził się do Kalifornii i podróżuje sobie po świecie. Szczęściarz ;)
Udaje nam się wypatrzyć skradającego się po piasku kraba, a w barze przy plaży konsumujemy kokosa w towarzystwie miłego Wietnamczyko-Polako-Amerykanina. Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie, kiedy mężczyzna o zdecydowanie azjatyckiej urodzie, siedzący przy sąsiednim stoliku, zaczyna do nas mówić po polsku. Jak się po chwili okazuje, pochodzi z Wietnamu, ale przez 15 lat mieszkał w Polsce, potem przeprowadził się do Kalifornii i podróżuje sobie po świecie. Szczęściarz ;)
Po powrocie do Trinidadu trochę zwiedzamy, idziemy do kawiarni na urodzinowe ciacho i do sklepiku z cygarami.
Potem kierujemy się na pocztę, by wysłać pocztówki. Tam czeka nas kolejne zaskoczenie. Okazuje się, że znaczki, które kupiliśmy, są ważne tylko na terenie Kuby. Za granicę trzeba kupić inne – mimo, że w tej samej cenie, to obrazek jest inny. Kupujemy więc kolejne dziesięć znaczków – tym razem z orchideą. Ciekawe czy pocztówki kiedyś dotrą do adresatów (dziś już wiemy, że nie dotarły).
Trinidad bardzo nam się podoba. Domy są kolorowe i zadbane, dookoła widać góry. Mieszkańcy się uśmiechają i nie są tak natrętni jak w Hawanie. Chętnie pozują też do zdjęć.
Wieczorem zapuszczamy się w nieturystyczne miejsca na wycieczkę fotograficzną.
Kiedy już się ściemnia, wracamy na kolację do casa particular. Kolacja to prawdziwa uczta – wszystko jest pyszne. Kiedy już jesteśmy tak najedzeni, że nie możemy się ruszać, czeka na nas niespodzianka – Rolando i Emma kupili dla mnie tort urodzinowy. Jest mega słodki (właściwie składa się z samego kremu), no ale udaje nam się zjeść po kawałku. Trochę gadamy po hiszpańsku, a potem idziemy do Casa De La Musica na drinki i posłuchać muzyki na żywo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz