niedziela, 17 listopada 2013

Rowerowe Viñales

Po standardowym śniadaniu (omlet + chleb + ser żółty + szynka + ananas + papaja + sok + kawa  + mleko) bierzemy rowery (jeden lepszy – od Ernesto, a drugi gorszy – od jego sąsiada) i wyruszamy na wycieczkę. Najpierw oczywiście do centrum Viñales i na północ przez wioskę. Pierwszym przystankiem jest Cueva de San Miguel – jaskinia, do której wchodzi się przez bar (mają tam dobre drinki) i w której w czasach kolonialnych ukrywali się uciekający niewolnicy.

Cueva de San Miguel, Viñales
Teraz jaskinia jest wybetonowana i są w niej węże (wyrzeźbione) oraz nietoperze (prawdziwe). Na drugim końcu jaskini znajduje się restauracja. Nie dajemy się skusić na nic do jedzenia i jedziemy dalej – do Cueva del Indio. Zamiast wchodzić do wnętrza jaskini, siedzimy w knajpce przy wejściu (wygląda na to, że na Kubie do i z każdej jaskini droga wiedzie przez knajpę), pijąc świeżo wyciśnięty sok z trzciny cukrowej.
 
wyciskanie soku z trzciny cukrowej
Niedaleko jaskini znajduje się farma San Vincento. Chcemy zobaczyć tamtejszą uprawę tytoniu, więc wybieramy się na spacer. Po chwili spotykamy starszego Kubańczyka, który namawia nas na wycieczkę na punkt widokowy z nim w roli przewodnika. Zgadzamy się, idziemy dosyć długo najpierw pod górę, potem w dół i tak kilka razy, po drodze oglądając ptaki, których nazw i tak nie znamy i nie rozumiemy po hiszpańsku. W końcu docieramy do zagrody ze świniami. Siadamy w cieniu chaty, a nasz przewodnik w tym czasie karmi trzodę. Byłoby pięknie, gdyby nie to, że do chatki przywiązany jest wychudzony psiak, który nie dostał nic do jedzenia…

Płaskodziobek kubański
Wyruszamy dalej i w końcu docieramy na punkt widokowy, z którego widać morze, PGR o nazwie Republica de Chile, góry i okoliczne wioski. Niestety w drodze powrotnej przewodnik również nie pamięta o tym, żeby nakarmić psiaka. Pytam go więc, czy ten pies nie je, ale nie uzyskuję odpowiedzi, a na dodatek przewodnik jest obrażony i nie odzywa się do nas przez całą drogę powrotną.
Po zejściu z góry i oschłym pożegnaniu z przewodnikiem, jedziemy znowu do Viñales. Jedzie się ciężko, bo akurat jest największy upał, a moje przerzutki średnio działają. No ale dajemy radę. W końcu miejscowi jeżdżą na gorszych rowerach.
W Viñales trafiamy do tej samej restauracji, co wczoraj. Już wiemy, że porcje są duże, więc bierzemy jedno danie na spółkę. Dodaje nam to sił, żeby popedałować dalej – do Mural de la Prehistoria.

Mural de la Prehistoria
Po drodze mijamy małe drewniane domki. Przed jeden z nich wychodzi kobieta i woła nas, żebyśmy się zatrzymali. Zaprasza nas do domu, częstuje sokiem, a potem zaczyna opowiadać, jaka jest biedna i jak ciężko jej się żyje. No i oczywiście chce, żebyśmy dali jej jakieś kosmetyki, ubrania itp. Niestety – jak zawsze – w podróż zabraliśmy tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Kupujemy od niej więc tylko trochę kawy i jedziemy dalej.
Mural de la Prehistoria absolutnie nie przypada nam do gustu, ale niedaleko niego znajduje się punkt widokowy z widokiem na niepomalowane góry :)

dolina Viñales

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz