niedziela, 10 listopada 2013

Kubańskie all inclusive

W piątek po południu po długiej podróży lądujemy w Cayo Coco. Na Kubie wita nas uderzenie gorąca, które od razu poprawia nam humory. Niestety później czeka nas zaskoczenie i trochę stresu - nie możemy znaleźć kierowcy, który miał nas zawieźć do hotelu. Po jakimś czasie jednak pojawia się taksówkarz i zabiera nas do hotelu Memories, gdzie spędzamy kolejne dwa dni, odkrywając uroki all inclusive (to nasz pierwszy pobyt w tego typu hotelu). Do naszej dyspozycji są basen, plaża z leżakami, drinki bez ograniczeń i trzy posiłki dziennie. Korzystamy z tego wszystkiego już pierwszego dnia ;) Idziemy też na spacer plażą najdalej, jak się da.

hotel Memories Caraibe
Po pierwszym dniu spędzonym w okolicach hotelu, mamy już tego trochę dość. Sytuacji nie ratuje nawet flaming, którego zawsze można spotkać w tym samym miejscu, ani wieczór spędzony przy drinku semaforze i romantycznej muzyce fortepianowej (m. in. „Moon River”).

hotelowy flaming
Żeby trochę odpocząć od tego całego all inclusive, po niedzielnym śniadaniu wsiadamy do turystycznego autobusu i jedziemy na Playa Pilar – podobno najpiękniejszą plażę na Karaibach.
Po drodze bardzo wieje, bo siedzimy na miejscach turystycznych w górnej części autobusu. Mamy za to dobre widoki na flamingi i zarośnięty Parque Natural El Bagá. Niestety park jest zamknięty dla zwiedzających i nawet nie możemy tam wysiąść, żeby się rozejrzeć. A szkoda, bo chcielibyśmy zobaczyć tamtejsze krokodyle, iguany i nadrzewne szczury (hutie).
Zamiast spotkania z dzikimi zwierzakami, czeka nas jednak pobyt na plaży. Playa Pilar jest bardzo malownicza, ale dziwimy się, że jest uznawana za najładniejszą plażę na całych Karaibach. Może to tylko taki chwyt reklamowy.

Playa Pilar
Przyjeżdżamy porannym autobusem, więc początkowo na plaży jest mało ludzi. Zostawiamy rzeczy na leżakach i idziemy pływać w przezroczystej wodzie. Oczywiście po chwili okazuje się, że leżaki są płatne, ale trudno :) Dzień i tak zaliczamy do bardzo udanych.
Po kilku godzinach plażowania, próbujemy iść na spacer, ale jest tak gorąco, że szybko rezygnujemy i wracamy na plażę, żeby zjeść obiad w tamtejszej knajpce, a potem jedziemy z powrotem do hotelu, żeby popływać w basenie i wypić drinka w towarzystwie pary starszych Kanadyjczyków, którzy zapraszają nas do swojego stolika – chyba mieli potrzebę opowiedzenia komuś historii swojego życia.
Ostatnim punktem programu jest kolacja, przy której lokalni grajkowie wykonują specjalnie dla nas utwór „Chan Chan”. To tak na pożegnanie z Cayo Coco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz