W piątek po
południu po długiej podróży lądujemy w Cayo Coco. Na Kubie wita nas
uderzenie gorąca, które od razu poprawia nam humory. Niestety później czeka nas zaskoczenie i trochę stresu - nie możemy znaleźć kierowcy, który miał nas zawieźć do hotelu. Po jakimś czasie jednak pojawia się taksówkarz i zabiera nas
do hotelu Memories, gdzie spędzamy kolejne dwa dni, odkrywając uroki all
inclusive (to nasz pierwszy pobyt w tego typu hotelu). Do naszej dyspozycji
są basen, plaża z leżakami, drinki bez ograniczeń i trzy posiłki dziennie. Korzystamy z tego wszystkiego już pierwszego dnia ;) Idziemy też na spacer plażą najdalej, jak się da.
hotel Memories Caraibe |
Po pierwszym dniu
spędzonym w okolicach hotelu, mamy już tego trochę dość. Sytuacji nie
ratuje nawet flaming, którego zawsze można spotkać w tym samym miejscu,
ani wieczór spędzony przy drinku semaforze i romantycznej muzyce fortepianowej
(m. in. „Moon River”).
Żeby trochę odpocząć od tego całego all inclusive, po
niedzielnym śniadaniu wsiadamy do turystycznego autobusu i jedziemy na
Playa Pilar – podobno najpiękniejszą plażę na Karaibach.
hotelowy flaming |
Po drodze bardzo wieje, bo siedzimy na miejscach turystycznych w górnej części autobusu. Mamy za to dobre widoki na flamingi i zarośnięty Parque Natural El Bagá. Niestety park jest
zamknięty dla zwiedzających i nawet nie możemy tam wysiąść, żeby się
rozejrzeć. A szkoda, bo chcielibyśmy zobaczyć tamtejsze krokodyle, iguany i
nadrzewne szczury (hutie).
Zamiast spotkania
z dzikimi zwierzakami, czeka nas jednak pobyt na plaży. Playa Pilar jest bardzo malownicza, ale dziwimy się, że jest uznawana za najładniejszą plażę
na całych Karaibach. Może to tylko taki chwyt reklamowy.
Przyjeżdżamy porannym autobusem, więc początkowo na plaży jest mało ludzi. Zostawiamy rzeczy na leżakach i idziemy pływać w przezroczystej wodzie. Oczywiście po
chwili okazuje się, że leżaki są płatne, ale trudno :) Dzień i tak zaliczamy do bardzo
udanych.
Playa Pilar |
Po kilku godzinach plażowania, próbujemy iść na spacer, ale jest tak gorąco, że szybko
rezygnujemy i wracamy na plażę, żeby zjeść obiad w tamtejszej knajpce, a potem jedziemy z powrotem do hotelu, żeby popływać w basenie i wypić
drinka w towarzystwie pary starszych Kanadyjczyków, którzy zapraszają nas do swojego
stolika – chyba mieli potrzebę opowiedzenia komuś historii swojego życia.
Ostatnim punktem
programu jest kolacja, przy której lokalni grajkowie wykonują specjalnie dla nas
utwór „Chan Chan”. To tak na pożegnanie z Cayo Coco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz