sobota, 16 listopada 2013

Z Hawany do Viñales

Przy śniadaniu Yolanda jest nie w humorze. Nie wiemy, o co chodzi. Austriacy się nie pojawiają - może zmienili plany.
My w każdym razie mamy już bilety na autobus o 8:15. Yolanda wygania nas ze śniadania wcześnie – mówi, że powinniśmy być pół godziny wcześniej w hotelu, z którego odbierze nas autobus. I niepotrzebnie, bo na miejscu okazuje się, że owszem, autobus wyjeżdża o 8:15, ale z pierwszego przystanku. Po drodze zbiera turystów z kilku hoteli, a nasz jest ostatni na liście. Kiedy wreszcie wsiadamy, okazuje się, że kierowca ostro przesadza z klimatyzacją…
No ale staramy się na to nie zwracać uwagi i czytamy o historii Kuby.
Przystanek jest tylko jeden – w miejscu, które zostało specjalnie stworzone dla turystów, żeby mogli zostawić tam dużo kasy. My nie mamy zamiaru korzystać z żadnej z oferowanych tam przyjemności :)

przystanek przy autostradzie
W Viñales, kiedy tylko autobus się zatrzymuje, otacza go tłum naganiaczy i właścicieli casa particular. My mamy zaklepane miejsce u znajomego Yolandy. Czeka na nas z kartką z naszymi imionami (Adan y Yoanna) i dzięki temu nie musimy brać udziału w procedurze walki o turystów, jaka ma miejsce na przystanku.
Ernesto – nasz nowy gospodarz – jest nauczycielem matematyki w szkole w Viñales, a jego żona uczy tam hiszpańskiego. W domu mieszkają jeszcze jego córka, syn, mama i tata. Chociaż na wizytówce napisane jest „English spoken”, nikt z nich nie zna zbyt wielu słów (chyba tylko chicken, fish i lobster), ale jakoś się dogadujemy.
Oczywiście nie pozwalają nam tak po prostu rozgościć się w naszej chatce (mamy oddzielny domek, składający się z jednego pokoju i łazienki), ale zapraszają jakiegoś znajomego przewodnika po okolicy, który usilnie stara się nas namówić, żebyśmy z nim poszli na wycieczkę. Odmawiamy jednak, bo wolimy zwiedzać sami.
Zwiedzanie zaczynamy od centrum miasteczka i restauracji śródziemnomorskiej El Olivo. Mamy już dość kubańskiego ryżu z warzywami, więc turystyczna knajpa to dobra odmiana. Z przyjemnością zamawiamy paellę i lasagne. Jedzenie jest tak dobre, a wnętrze tak turystyczne, że nawet wybaczam kucharzowi kawałek folii, który znajduje się w moim daniu.

widok na dolinę Viñales
Posileni ruszamy pod górę do hotelu La Ermita – jest tak gorąco, że postanawiamy  popływać w tamtejszym basenie. Basen nie jest zbyt czysty, ani duży, ale trochę pływamy z pięknym widokiem na góry, pijemy kawę i ruszamy w innym kierunku – na punkt widokowy, żeby zobaczyć zachód słońca nad górami.

zachód słońca w Viñales
Docieramy akurat na czas i przepiękny zachód słońca oglądamy pijąc piña coladę na tarasie nad doliną, przy dźwiękach beczenia owiec i gdakania siedzących na pobliskim drzewie kur.

Potem już czeka nas tylko kolacja w domu, relaks na bujanych fotelach i planowanie trasy na następny dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz